Tolkien był jednym z pierwszych, który zauważył, ze jednym z wielkich dramatów ludzkości w naszych czasach jest utracenie znaczących odniesień kulturowych, które były jeszcze bardzo silne w czasach naszych pradziadków. Jeśli zauważamy, że Ewangelia z taką trudnością może rozkwitać na obszarach tak zwanej kultury zachodnio-europejskiej, to dzieje się tak z dużą dozą prawdopodobieństwa dlatego, że gleba w jaką jest wysiewana, coraz bardziej jest temu zasiewowi wroga.
Paradoksalnie, rozwój środków przekazu audiowizualnego zubożył naszą kulturę. Generalnie zaś wielkie dzieła czy dziełka masowej kultury, wielkie epopeje fantastyki przenikające coraz bardziej kulturę kina są coraz bardziej nafaszerowane różnymi ideami ezoterycznymi, które nie tylko, że nie sprzyjają budzeniu się świadomości religijnej, ale ograniczają nasz sposób myślenia do pewnego zamkniętego świata, w którym nieobecne jest jakiekolwiek otwarcie na transcendencję. To jeden z przejawów między innymi zjawiska nazywanego dzisiaj New Age’em.
Tolkien postrzegał to już bardzo wyraziście, i chcąc zaradzić temu, niekorzystnemu dla religijności zjawisku, postanowił zbudować w świadomości społecznej wielką, dwudziestowieczna mitologię, pomyślaną jako dzieło pre-ewangelizacyjne, czyli tak naprawdę tworzące podstawy, bazę pod możliwość mówienia o Bogu chrześcijaństwa.
Jego trylogia miała w zamyśle dokonać nasączenia naszej kultury wartościami chrześcijańskimi bez odwoływania się do nich w sposób nachalny czy dosłowny. Pre-ewangelizayjny charakter „Władcy Pierścieni” zauważalny jest w tym, że treść tej książki, zawarte i prezentowane w niej wartości, są nie tylko niesprzeczne z wiarą chrześcijańską, lecz tworzą dla niej przede wszystkim korzystne tło.
Tolkien, którego kariera jako literata znalazła swój początek już wcześniej w postaci bajek jakie opowiadał swoim dzieciom przed zaśnięciem (dzieci, a nie swoim ), zdawał sobie doskonale sprawę z wielkości dobra, jakie mogła przynieść tego rodzaju fantastyczna epopeja, wprowadzająca w zbiorowe myślenie, lub raczej przywracające w nie, inny niż ezoteryczny, paradygmat.
Taka bowiem opowieść przekracza wszelkie ograniczenia kulturowe i religijne i umożliwia wszystkim, bez żadnego wyjątku ludziom, z każdej kultury czy religii, „bezwiedne smakowanie” wartości typowych dla chrześcijaństwa.
Dla Tolkiena, książka „Władca Pierścieni” jest „dziełem fundamentalnie religijnym i katolickim; stawała się takim początkowo nieświadomie, ale coraz bardziej świadomie w trakcie pracy nad jej poprawianiem i porządkowaniem” jak pisał do jednej z osób, z którą korespondował. Nie chodzi bowiem w niej o jakaś transpozycję, o dostosowanie, o przeróbkę, o opowiedzenie Ewangelii innymi słowami, o zastosowanie jakiejś alegorii, ale o zupełnie nową historię, która podejmuje na nowo wiele tradycyjnych wątków mitycznych uzupełniając je o wymiar transcendentalny i o wiele bardziej istotny wymiar humanistyczny.
„Władca Pierścieni” jest bowiem zapisem podstawowych zagadnień czy tematów religijnych całej ludzkości: Stworzenia (a nie emanacji), Upadku, śmierci, wieczności i przeznaczenia człowieka.
W przeciwieństwie do wielu dzieł fantastyki czy fantasy naszych czasów, „Władca Pierścieni” nie stawia przed nami jakichś bohaterów, czy raczej herosów lub heroin, wyposażonych w jakieś super-moce. Jest przeciwnie: książka ta mówi o słabości człowieka w obliczu pokusy. Prawdziwymi jej bohaterami są w gruncie rzeczy maluczcy – to hobbity, a zwłaszcza Frodo. Jedyny, który mógł zanieść Pierścień Władzy do Góry Przeznaczenia. Natomiast ludzie, należą do rasy słabych, spragnionych władzy i panowania. Najodważniejszy z nich, Aragorn, czerpie swą moc z jasno postawionej decyzji nie zbliżania się w ogóle do pierścienia. Jest bowiem tylko człowiekiem i uznaje w pokorze swa własną słabość. To jedna z bardzo chrześcijańskich wartości. Czyż sam Jezus nie przekazał nam nauki, że najlepszym sposobem na to, by nie ulec pokusie, jest zdecydowane zerwanie ze wszystkim, co prowadzi do grzechu?
Natomiast główny wątek książki, podejmuje w daleki od jakiejkolwiek alegorii sposób podstawowe składniki Pasji – Męki Chrystusa.
W grę wchodzi ocalenie całego Śródziemia. Główne osoby, jakie podejmują to wyzwanie, całkowicie nieproporcjonalne do ich możliwości zdają sobie sprawę, że ich szanse na pomyślny wynik i powrót do domu są znikome. Tak jednak mogłoby się stać, gdyby nie brać pod uwagę owej niewidocznej opatrzności, o której nie pisze się na stronach trylogii expressis verbis, ale która i tak jest w gruncie rzeczy wszechobecna w dziele Tolkiena.
Oni jednak chcą oddać swoje życie za tych, których kochają. Kiedy podejmują takie postanowienie odkrywają, że tylko poprzez ofiarę, a nawet śmierć, odnalezione zostanie to, co zostało zagubione, a zło i śmierć zostaną pokonane. Postawę tę wyraża jedne z bohaterów w chwili swego odejścia: „Odchodzimy w smutku, ale nie w rozpaczy”.
Bohaterowie Tolkiena akceptują konieczność ofiary mając świadomości tego jak dobre jest to, co mają czy mogą utracić. Można odnaleźć w tym echo słów pierwszych męczenników, wysławiających przed swoimi oprawcami piękno świata jaki maja utracić, lecz przedkładając nad ten świat jego Stwórcę.
Rozwiązanie historii także na nowo podejmuje pewien element obecny w większości baśni, i z zachowaniem odpowiedniej proporcji, także w Ewangelii. Wszelka baśń winna, jak uważa Tolkien zakończyć się „eukatastrofą” końcową, czyli nagłym, szczęśliwym zwrotem, który wprawia czytelnika w radość i to taką radość, która wywołuje łzy. Największą i najwspanialszą spośród wszystkich „eukatastrof” było Zmartwychwstanie.
Taka myśl stała się przekonaniem Tolkiena, kiedy pewnego dnia podczas mszy świętej, wysłuchał on kazania, w którym kapłan opowiadał historię pewnego cudownego uzdrowienia jakiegoś dziecka w Lourdes w 1927 roku. To wydarzenie opowiada o chłopczyku chorym na gruźlicze zapalenie otrzewnej, którego już umierającego, umieszczono na tym samym wózku, na którym była już wcześniej tez cudownie uzdrowiona dziewczynka, a on w chwili przejazdu wózka obok groty nagle wstał i siadł na wózku mówiąc, że chce porozmawiać z tą dziewczynką, a następnie zszedł i poszedł się z nią pobawić.
Tolkien wyznaje, że w trakcie słuchanie tego kazania odczuł głębokie wzruszenie i natychmiast zrozumiał, czym to było: „Tym, co starałem się opisać i wyjaśnić w całym moim eseju na temat baśni… Tym, dla czego ukułem pojęcie „eukatastrofy”, szczęśliwego zwrotu w opowieści, który przeszywa radością sprowadzającą łzy (a co uważam za najistotniejsze zadanie jakie ma wnieść w nasze życie baśń). Wywołało to we mnie przekonanie, że ten szczególny skutek ma miejsce, gdyż jest to jakby światło Prawdy…”
Tak więc Tolkien nie miał tylko religijnego ale wręcz misjonarski cel. Chciał on zaprowadzić swego czytelnika ku odczuwaniu owej szczególnej radości „eukatastrofy” w tym, co sam wymyślił, aby pomóc mu w ten sposób w zbliżeniu się do wielkiej, rzeczywistej i niewymyślonej „eukatastrofy”, o jakiej mówi Ewangelia, „eukatastrofy” narodzenia Chrystusa i poranka wielkanocnego.
„Narodzenie Chrystusa jest eukatastrofą dziejów człowieka… Zmartwychwstanie jest eukatastrofą w dziejach Wcielenia.” Przez to Tolkien też zwraca uwagę na to, że Ewangelia zaczyna i kończy się radością. Jest ona według niego najpiękniejszą opowieścią, godną prawdy i – jest ona prawdziwa. W pewnym liście Tolkien wręcz wyznaje: „nie chcę oczywiście głosić, że Ewangelia to tylko baśń; jednak podkreślam, że przytaczają pewną baśń: największą z baśni”. I w innym miejscu, pisząc do C.S.Lewisa: „Istotą chrześcijaństwa jest mit, który jest równocześnie faktem… Wydarza się – w określonym dniu, w konkretnym miejscu, pociągając za sobą możliwe do określenia historyczne konsekwencje…Stając się faktem, nie przestaje być mitem: na tym polega cud« .
Oraz: « Ewangelie opowiadają baśń, czy też szerszy rodzaj opowieści, która obejmuje całą istotę baśni… To największa z baśni, a ponadto prawdziwa« .
Tak więc trudno znaleźć jest w trylogii Tolkiena bezpośrednie nawiązania do chrześcijaństwa, do ewangelii, nie ma w niej alegorii, zamaskowanych treści ewangelicznych, ale jest za to budowa w świadomości czytelnika nowego (a raczej odbudowa starego) paradygmatu – otwarcia na Transcendencję i ucieczki przed ezoterycznym emanacjonistycznym immanentyzmem. Po to, by móc potem w takiej świadomości siać ziarno Ewangelii.